- Panie Prezydencie, dlaczego o sprawie Jedwabnego chciał Pan rozmawiać właśnie z Tygodnikiem Powszechnym?
- Panie Prezydencie, zapowiedział Pan, że w rocznicę zbrodni pojedzie do Jedwabnego, by tam przeprosić za ten mord. Pojawiła się jednak wątpliwość, czy takie przeprosiny ze strony głowy państwa nie zostaną odebrane w świecie jako przyznanie się Polski - właśnie jako państwa - do odpowiedzialności za mordowanie Żydów.
- Jest i inny aspekt takich "państwowych przeprosin": gdy dokonała się zbrodnia w Jedwabnem państwo polskie nie obejmowało swą jurysdykcją tamtych terenów. Jeżeli więc, na przykład, kanclerz Niemiec Willy Brandt słusznie przepraszał za niemieckie winy czasów II wojny światowej - bo popełniano je w imieniu i za przyzwoleniem państwa niemieckiego, to w Jedwabnem nic takiego nie miało miejsca.
- Czy państwo polskie w sprawie Jedwabnego nie popełniło jednak ,,grzechu zaniechania"? Fachowcy o sprawie wiedzieli od dawna. Artykuły prasowe na jej temat pojawiły się w Stanach Zjednoczonych już 1996 roku...
- Kiedy w 1987 roku prof. Błoński opublikował w "Tygodniku" artykuł "Biedni Polacy patrzą na getto", to nie wywołał on szerszej dyskusji z dwóch powodów. Jednym była faktycznie obawa ówczesnych środowisk opiniotwórczych przed podjęciem kwestii obojętności Polaków wobec Holocaustu czy nawet ich współwiny. Ale drugim była komunistyczna cenzura. Błoński nie wiedział o Jedwabnem, ale to on jako pierwszy odważył się dotknąć tego problemu.
- Nie do końca chyba: kiedy w 1996 r. w "New York Times" - poważnym i wpływowym piśmie - ukazał się tekst o Jedwabnem, Polska chyba nadal uważała, że lepiej nie podejmować tematu. Tym razem ponoć argumentem było to, że wybuch sporu wokół Jedwabnego może dać amunicję amerykańskim przeciwnikom przyjęcia Polski do NATO.
- Z politycznego punktu widzenia może i nie była głupia. Ale może lepiej byłoby wtedy jednak podjąć problem - choćby na zasadzie ucieczki do przodu? Wiadomo było przecież, że sprawa jest tego kalibru, że prędzej czy później powróci.
- Historię polsko-żydowską ostatnich dziesięcioleci można opisać jako ciąg bolesnych zaszłości. W okresie międzywojennym Żydzi byli w pogardzie i mieli tego świadomość. To mogło boleć bardziej niż pałki bojówkarzy z ONR, które też na nich spadały. Potem była wojna - z Jedwabnem i innymi dramatycznymi wydarzeniami. Za PRL był nieszczęsny rok 1968. Wolna III RP ciągle nie rozwiązała drażliwego dla Żydów problemu zwrotu, czy choćby restytucji mienia. Wiadomo: to kwestia złożona, nie możemy jej rozwiązać nawet wobec własnych obywateli. Ale ona istnieje i co chwila wraca.
- To jest chrześcijańskie. I tutaj nie można człowieka potępiać, ale...
- Tak to jest: nikt nie gwarantował, że będzie inaczej. Jest tylko inny aspekt, który stwarza trudność: możemy docenić zasługi człowieka, możemy nawet zrozumieć, że w młodości pobłądził. Tylko czy ten człowiek musi dalej funkcjonować w takim miejscu, jak Kancelaria Prezydenta RP. Kiedyś to się nazywało honor - jak został splamiony, to było jasne, że powinno się samemu odejść.
- Może dziś, właśnie kiedy trwa tak poważana debata o Jedwabnem, Polakach i Żydach, wedle niektórych najważniejsza dyskusja dziesięciolecia III RP, potrzebny byłby jakiś znak przełomu? Czy Pana zdaniem w stosunkach polsko-żydowskich coś nadzwyczajnego może się w najbliższych tygodniach wydarzyć?
- A jakich reakcji strony żydowskiej możemy się spodziewać, a jakich powinniśmy oczekiwać po ukazaniu się książki prof. Grossa w Ameryce, po naszej dyskusji na nią w kraju tutaj oraz po uroczystościach 10 lipca w Jedwabnem?
- Do nich skierowane będą przeprosiny?
- Rabin Michael Schudrich powiedział: Dla Polaków ważniejsze od tego, co tej tragedii będą mówić w USA, powinno być to, co Polacy powiedzą Panu Bogu i jaki będą sami mieli stosunek do Jedwabnego...
Bardzo Panu Prezydentowi dziękujemy za rozmowę